Jest już niemal połowa listopada, ale mimo wszystko pędząc na rowerze przez knieje jest gorrąco :)
Klimat jednak - nieco deszczowy - ale klimacik niektórych miejsc, niepowtarzalny - na przykład siedziba lokalnego oddziału Parku Narodowego... w samym środku lasu - w małej miejscowości Warnowo.
Napotykając takie miejsca, można się poczuć jak w zupełnie innej bajce - na codzień zabiegane, pędzące do nikąd miasto - chociaż na chwilę zamieniam na takie 'klimatyczne' miejscówki.
Jeśli ktos nie próbował - polecam.
Jeśli ktoś probówał i nie pasuje - no cóż... to przykre :P
Woliński Park Narodowy z użyciem roweru MTB. Krajobraz morenowy męczy stromymi podjazdami, ale za to wynagradza technicznymi odcinkami zjazdów. Oczywiście to tylko rozgrzewka po dłuższym okresie kontuzji...
To już moja tradycja - od około 6 czy może już 7 lat - co roku startuje w Lusowie na Super Sprincie w Triathlonie. Dystanse: Plywanie 600 m - rower 15 Km - bieg 3 Km
Jak minął ten rok i czy jestem gotowy podjąć wyzwanie ?
Z rowerem problemu byc nie powinno, pływanie sobie przypomnę, jakieś 10 Km trzeba przepłynąc w ramach przygotowania... Najbardziej martwi mnie bieg - po prostu go nie lubie :P
3 km to przecież znowu nie półmaraton, więc jakoś bym doczłapał. Jednak gdy już zapłacę 60 PLN wpisowego .... pojadę do Lusowa i przygotuję wszystko w strefie zmian - to nie chciałbym spuchnąć na biegu jak cienias.
Jest plan - do 10 czerwca przebiec łącznie (4 x 5) 20 Km 'na świeżości', a do tego 5 x 3 tuż po treningu rowerowym i to jakimś solidnym tempem. Cel - na zmęczeniu przebiec te 3 km poniżej 10 minut. Może być grubo, zobaczymy.
które budują w nas motywację, chęć działania. Budzą się do życia pokłady energii popierane przez motywację, której na co dzień brakuje.
W krótkich słowach - są kawałki, które dają kopa !
Do listy tych kawałków, dodaję ten poniższy, opatrzony genialnym klipem z próby wejścia na Nanga Parbat.
Enjoy the kickass clip !
Organizatorzy stanęli na wysokości zadania i zorganizowali zapisy przez stronę internetową, start można było opłacić przelewem elektronicznym. Strona organizatora czasem odmawiała posłuszeństwa, ale wystarczyła odrobina cierpliwości.
Aktualne komunikaty techinczne na stronie www pomogły przygotować się do okoliczności startu: Godzina, czytelny regulamin, dokładne miejsce startu i zamieszczona mapka miasteczka zawodów - to wszystko pozwoliło odnaleźć się na tej dość dużej amatorskiej imprezie kolarskiej w Lesznie (zwanym też szybowcową stolicą Polski).
Dzień startu.
Dojazd do Leszna (z Poznania) był szybki i wygodny, niepokój budziło duże zachmurzenie i silne podmuchy wiatru, ale regulamin mówił jasno: "bez względu na pogodę" - no to jade dalej.
Na miejscu, organizator zadbał o sporą ilość miejsc parkingowych - bez truduzaparkowałem auto nieopodal startu. Jeszcze tylko odebrać numer - i tu szok: absolutny brak kolejki. Naprawdę miłe zaskoczenie, bo nastawiałem się na 20-30 minut czekania.
Wyposażenie startowe: numer na kierownicę (nieduży - to ważne przy ściganiu na szosie), numer na koszulkę, kilka próbek żelu energetycznego, skarpetki pamiątkowe. Jak na 40 PLN wpisowego to bardzo przyzwoicie.
Start.
Moment startu zaplanowany był na godz 9.00, poszło zgodnie z planem. Na filmiku widać, że było nas sporo (podobno 1000 osób!). Przyznam że mimo tłoku było kulturalnie i dość bezpiecznie.
Współczułem tylko kolegom, którzy 'złapali gumę' tuż po starcie, no ale nie ma jak pomóc - jazda dalej.
Poniżej filmik ze startu z nieco innej perspektywy.
Gonitwa, szatański Jacek.
Przez pierwszych 20 kilometrów ciągła gonitwa - przeskoki z grupy na grupę - i w tym miejscu ogromne dzięki dla Jacka - ten zawodnik pomógł przedostać się do jednej z czołowych grup całego wyścigu. Wielki szacun za formę i dzięki za pomoc :>
Film.
Poniżej film z kamery na kasku. Niestety to był mój pierwszy raz z tym sprzętem i obiektyw skierowany za nisko, następnym razem się poprawię !
Zasadnicza część wyścigu obfitowała w orzeźwiający, ale przelotny opad deszczu i dość silne podmuchy wiatru. Zasługą wiatru było szybkie przesuszenie nawierzchni, ale był też naszym głównym przeciwnikiem na odkrytych, niezalesionych drogach.
Grupa raz po raz zaciągała mocniej, ale bez wyraźniejszej ambicji do rozerwania się i podwyższenia średniej. Zauważyłem też, że większa część grupy jechała z tyłu, raczej korzystając z pracy innych , ale i tak trzymali się dzielnie :)
Biała strzała w natarciu !
Mój licznik rowerowy zarejestrował takie parametry przejazdu:
Tutaj postaram się wrzucić linki do wszystkich galerii / filmów, które dotyczą 8 LMR - jeśli masz coś więcej - śmiało pisz w komentarzach, albo na email worker.com@gmail.com
Sroda zachecila sloncem do malego kółka przez dziewiczą na biedrusko... Avg 35,6 dst 50
Przyjemny wiatr pracowal z nogami by za chwile wrecz przeciwnie...
Zawody okazały się strzałem w dziesiątkę, pogoda idealna - około 16-18 stopni , delikatny chłodny wiatr i zero opadów.
Załoga dopisała: Ewa, Mariusz, Marcin - serdeczne pozdro dla wszystkich!
Udało się coś skręcić ze zdjęć i filmików... efekt poniżej.
Niedzielna ustawka zorganizowana przez Kubę M. Było godnie - wiatr przysporzył pracy, chłopaki mocno naciskali i tak dotarliśmy do Śremu - gdzie pyszna kawka uświetniła wyjazd. Powrót przez Czempiń i niewielki akcent podjazdowy na Osowej Górze (132 m n.pm.). Bardzo udana niedziela i podsumowując cały weekend, owocnie: ponad 240 Km... nie najgorszy początek sezonu.
rekordy, rekordy ...
rekord nr 1 - pojechalismy tam w pięciu
rekord nr 2 - zrobiłem 69,8 km/h
rekord nr 3 - kmicic wykręcił 75 km/h (?) popraw mnie jeśli się mylę
Zbliża się decyzja o zakupie buciorów do szosy - znaleziony model Shimano daje niezły stosunek jakosc/cena.
Filmik marketingowy daje radę, więc zamieszczam:
Kolega Kmicic ewidentnie ma coś co się nazywa Need for Speed ...
Czy można szybciej ? - sprawdzimy przy następnej wizycie na Virgin Mountain pod Poznaniem...
Asfaltowe szosy, duże prędkości i bezustanna praca - to co lubimy na Kolarzówkach :)
Oborniki z Kubą M Michałem P Tomaszem H - skład niewielki, ale nieustraszony.
W ubiegłym roku udało się pobiec na życiówkę 1:38:30. Przygotowania nie były jakieś szczególne, a wynik mnie trochę zaskoczył.
6 Poznań Półmaraton miał być zakończony z kolejnym nowym rekordem... nic z tego.
Ponad minutę gorzej niż w zeszłym roku, a przygotowanie było solidniejsze... nie wszystko da się jednak przewidzieć... problemy techniczne i błąd w przygotowaniu zemściły się prawie 4-minutowym postojem.
W życiu codziennym to nic, ale na tym dystansie zrobiło to ogromną różnicę - to prawie kilometr w plecy!
Zawsze są jakieś plusy: Dzięki temu w przyszłym roku będzie łatwiej poprawić życiówkę... :)
Kilka fot autorstwa kolegi Tomasza C. - na pamiątkę.
Na pamiątkę medal i numer startowy... bo zaraz gdzieś zginie pewnie.