czwartek, 27 lutego 2014

Wietrzenie "szkity" po zimie...

 W niedziele udalo sie zebrac w trase szosą...

Mapa tu:



A kolega Kuba M widział to w ten sposób... co mnie osobiście bardzo schlebia :P
"
Przewietrzyć szkitę po zimie, wątłą, bladą, strachliwą, miękką i chwiejną - taki plan na niedzielę. Umówić się w tym celu z Karolem - no cóż, podejrzewałem, że wietrzenie może szybko zmienić się w rozżarzanie w hutniczym piecu, bezlitosne kucie ciężkim młotem i schładzanie w lodowatej wodzie. Tydzień temu zapytałem go nieśmiało "jak tam forma po zimie", licząc trochę, że powie coś co da promyk nadziei na to, że pierwsze wiosenne jazdy toczyć się będą sielankowo przez uśpione jeszcze wielkopolskie krajobrazy, tu sarna, tam zając, delikatny tlenik. Jednak dość sugestywny opis tego, co Karol robił z rowerami spinningowymi, jak jęczały, błagały o litość, a po pewnym czasie wszystkie patrzyły w inną stronę gdy wchodził na salę oczywiście wywołał u mnie dreszcz, odrobinę zimnego potu, ale też spokój kogoś kto właśnie poznał przyszłość. Będzie bolało. 

Ruszyliśmy ochoczo przez puste ulice, przez miasto spokojnie, tylko kilka szaleńczych zrywów i przyspieszeń znanych głównie ludziom wystrzelonym z katapulty. Za miastem porzuciłem wszelkie nadzieje. Koniec lutego, wypadałoby po dżentelmeńsku, w tlenie, nawet chciałem zakładać muszkę i melonik, ale równanie szybko zaczęło się zgadzać: 

Karola tlen = mój zarzygany pysk. 

Siedząc grzecznie na kole przyjrzałem się poruszającej się jak korbowód jakiejś groźnej, parowej maszyny łydce. Czy aby na pewno nie upchał tam połówek cegły? Czy nogawki jego spodni wisząc w szafie nie płaczą nad swoim marnym losem? Czy ktokolwiek uzna reklamację, kiedy w końcu puszczą szwy? Te i inne myśli przemykały mi przez głowę, wiedziałem że wysoka kadencja to jedyny sposób wyciśnięcia z lichej i roztrzęsionej łydki maksymalnej efektywności. Propozycję 80-kilometrowego lotu przemilczałem, może jednak coś spokojniejszego, zaproponowałem nieśmiało. 

Szybko jednak dochodzę do siebie, wiosenne już słońce, nadal lekko zimowe powietrze, widoki w pełnym HD, nawet sarny nam pomachały gdy przecinaliśmy wartę mostem w Biedrusku. Ale przede wszystkim wiatr, znów poczułem to, za czym tak bardzo tęskniłem przez długie miesiące, żeglujemy po asfalcie, prawy hals, lewy hals, chwilę w plecy, chwilę boczny, zanurzeni w żywiole lecimy, płyniemy, dajemy się ponieść temu co tak kochamy. Rozżarzona już łydka rzuca propozycję, żeby poszarpać troszkę, a później się zobaczy. Rower milcząco się zgadza, chociaż wiem, że jeszcze się boi, jeszcze aż tak się nie znamy. 

Do Kamińska było świetnie, z powrotem do Murowanej również. Na podjeździe w Biedrusku postanowiłem wtłoczyć w żyły płonący napalm, zabrakło niewiele żeby ten atak przeszedł do historii, ale jednocześnie tak dużo... Przerwa na kawę, ogromny sernik i colę - najważniejsze, że posłodziłem cukrem trzcinowym. Wiem co za chwilę się będzie działo, czeka nas poligon i te niepozorne hopki, które dla mnie będą już co najmmniej Pirenejami, a cukier będzie działał tylko przez chwilę. 

Ostatnie 30 kilometrów już nawet nie próbuję walczyć z bólem. Zapraszam go do salonu, sadzam na wygodnej sofie, proponuję kawę, a może coś mocniejszego? Pytam co słychać, dawno się nie widzieliśmy, staram się zaprzyjaźnić, przecież razem jechać będziemy do końca. 

Wyczerpuję wszystkie możliwe wkręty motywacyjne, wyobrażanie sobie że jestem kolejno Lancem Armstrongiem (to co że brał, wyobraźni to nie przeszkadza), cyborgiem z ogromnymi siłownikami w udach, Mauricem Garinem i na samym końcu oczywiście Eddym Merckxem nie starcza na długo, ale do Poznania wtaczam się z poczuciem triumfu. Moje mięśnie przypominają teraz bardziej coś wydobytego z samego dna ogromnego pogorzeliska niż twardy i żylasty kawał mięsa, ale przyjdzie taki dzień... 

Szkita pojękuje, nie tak wyobrażała sobie wietrzenie. Ale wykucie ze stali monstrualnego kawała łydy, rzucającego bezczelne groźby każdemu, kto zechce podłączyć się na koło wymaga czasu. Bólu. I daje niesamowite szczęście. 

79,2 km ze żwawym szarpankiem. 

A jak Wasze szkity?
""
Cytat z kolegi Kuby M.