Niespodziewany szron w środowy poranek. ..
środa, 26 marca 2014
wtorek, 18 marca 2014
sobota, 15 marca 2014
wtorek, 11 marca 2014
Na trudne podjazdy, GRACE
Hybrydowy rower, gdy już nie masz siły w nogach, a podjazd nie daje za wygraną ...
Fotki zrobione w mocno pofałdowanym Monte Carlo, Monaco (2013)
Fotki zrobione w mocno pofałdowanym Monte Carlo, Monaco (2013)
niedziela, 9 marca 2014
Niedziela, dzień świętny !
Znowu posłużę się potężnym cytatem kolegi Kuby eM...
Ale napierw:
Panorama Obrzycka:
Zapis treningu:
Ale napierw:
Panorama Obrzycka:
Zapis treningu:
Fotografie z przejazdu:
Niedziela to dzień święty i święcić go należy. Ustawka na wzgórzu
św. Wojciecha, zakładamy 120 km, średnia 30 km/h. Niby nie superszybko,
ale dystans zrobi swoje, szkita wciąż blada i płaczliwa, a zimowy
jeszcze wiatr nie ułatwi zadania. Miało być nas trzech, ale jest dwóch,
trzeci zaginął w czasie, na szczęście przestrzeń ma opanowaną dość
dobrze.
Lecimy z pozoru spokojnie, oczywiście prowadzi Karol. Ja na kole,
grzecznie, nie wychylam się, chociaż tym razem przygotowałem się
doskonale, wiedziałem, że tu każdy szczegół może mieć znaczenie.
Założyłem startowe koła na lekkiej oponie, najadłem się złożonych
węglowodanów na śniadanie, dzień wcześniej wypiłem niewiele piw.
Powoli podkręca tempo. Nonszalancko przebiera się jadąc, gdyby
musiał zasznurować gorset w czasie jazdy zrobiłby to, nie mrugnąwszy. Na
szczęście nie nosimy jeszcze gorsetów. Powoli podkręca tempo, nim się
orientuję lecimy 37 na godzinę, kręcąc stałym, równym i uczciwym rytmem.
Jest pięknie, pogoda nas oszałamia. Nieskazitelne niebo
poprzecinane gdzieniegdzie bruzdami pozostawionymi przez odrzutowce,
słońce rozbija się o nas na drobniutkie kawałeczki, niemal słyszę dzwięk
tłuczonych fotonów. A wiatr, no właśnie, ten wiatr mnie niepokoi.
Ubrany jestem grubo, bo starość już powoli zagląda w oczy i nie chcę
przeziębić nerek (jeszcze kilka lat temu pusty śmiech mnie brał na hasło
przewiania), nie czuję wiatru, nie jestem pewien czy żeglujemy wraz z
nim czy się przez niego przebijamy.
Lecimy przepięknie przez jeszcze uśpione pejzaże, lada
dzień, lada chwila eksplodują wiosną pola i łąki, lasy odurzą zapachem
igliwia i żywicy. Asfalt płynie jak rzeka, a my na niej, niesieni prądem
i szczęściem, że to już, to teraz, cały tydzień czekaliśmy na nasz
święty dzień.
Mijają nas kierowcy, niektórzy z nich bez szacunku i wymaganego prawem i rozsądkiem odstępu.
Zaprawdę
powiadam wam, niedzielni kierowcy, pędzący na mszę do pobliskiego
kościoła, szanujcie nas, uważajcie na nas i dbajcie, albowiem my również
jesteśmy tu by czcić naszą świętość. Nasza świątynia jest tutaj, na
szosach łączących wioski i miasteczka. Medytujemy, odmawiamy magiczną
mantrę i pokutujemy jednocześnie, w nadziei na oczyszczenie.
Oczyszczenie z małych codziennych grzechów, stresów, problemów i
frustracji. Pielgrzymujemy przez wasze, jak wam się wydaje, szosy, żeby
odnaleźć ten nieokreślony moment, kiedy czystość nieskażonego umysłu i
rozpalonego wysiłkiem ciała przezwycięża słabości, rozpływamy się w
nirwanie i nurzamy w katharsis.
W Obrzycku nad Wartą wybłagałem Karola o 3 minuty
przerwy, chciałem dziesięć, ale on jest nieugięty. Wracamy. Więc jednak
lecieliśmy z wiatrem, jednak to teraz będziemy musieli się z nim zmagać,
daje nam do zrozumienia jak mali i słabi jesteśmy wobec niego, gdyby
tylko zechciał zdmuchnąłby nas jak uschnięte liście, ale na szczęście
jest dziś łaskawy, męczy nas, ale pozwala jechać dalej. Karol schodzi ze
zmiany, a więc jednak, jednak jest tylko człowiekiem, a nie jak
myślałem dotąd, cyborgiem o tytanowym szkielecie poruszanym
hydraulicznymi siłownikami, pompowanymi wrzącym olejem. Mam nadzieję
odwdzięczyć się za przejechane na jego kole kilometry, drążę tunel w
wietrze, czuję się jak wiertło ogromnej maszyny kopiącej w ciemnej
glinie, napór wiatru nie pozwala odpocząc ani chwili, lecimy po
zmianach. Jedziemy w milczeniu, zamykam się w pałacu wyobraźni, w którym
jestem mistrzem kolarstwa uciekającym przed krwiożerczym peletonem,
wiem że za chwilę finiszował będę w rodzinnej miejscowości, sam
burmistrz uściska mnie na mecie, nawet zapłacze zmiękczony emocjami i
piwem. Ból nie ma dzisiaj wstępu do mojego pałacu, dobija się do bram
wulgarnie wygrażając, ale to my dzisiaj zwyciężyliśmy.
W Sobocie przed Rokietnicą bije dzwon na kościelnej
wieży. Pamiętam poezję Johna Donne'a więc wiem, że nie mam pytać, komu
bije dzwon. Bije on nam, przypomina o kruchości bytu i tym co
nieuchronne. To on każe nam chwytać dzień, wbić w niego palce i wyssać
wszystko, co może w nim być najpiękniejsze. Nasze serca również biją jak
spiżowe dzwony, przepychając gęstą od endorfin krew przez stargane
wiatrem ciała.
Ławeczka w parku sołackim dawno zapewne nie widziała
tak zmęczonych ludzi, zmęczonych szczęściem i szczęśliwych zmęczeniem.
Jak żeglarze, którzy przybyli do rodzinnego portu po długich zmaganiach z
żywiołem. Żegnamy się wiedząc, że już za tydzień znów pożeglujemy
pięknym wielkopolskim krajem.
A Wy pożeglowaliście dzisiaj?
128 km @ 30,2 km/h
sobota, 8 marca 2014
środa, 5 marca 2014
Nocne bieganie po lesie
Podczas nocnego biegania po lesie nie uda sie zrobic tempa na życiówkę.
Jest za to mnostwo innych atrakcji. ..
Niektóre wykorzystywane rekwizyty na fotach...
Subskrybuj:
Posty (Atom)